|
|
Docieramy na miejsce
Eindhoven - Mediolan
Zaczelo sie od razu z emocjami: stojac w kolejce do odprawy na lotnisku w
Eindhoven (lecielismy Ryan Air-em do Mediolanu) okazalo sie, ze
przy zabieraniu rzeczy do samochodu zostawilismy na stole bilety
lotnicze! Na szczescie, Jurek, który akurat "bawil z wizyta" i zawózl
nas na lotnisko zdazyl bez wiekszego probelmu dostarczyc nam papiery.
Przelot do Mediolanu przebiegl bez jakichs szczególnych wrazen.
Jako, że oboje ostatnio latalismy do Stanów, dwugodzinny lot minal
"jak z bicza trzasł". W Mediolanie ladowalismy na lotnisku w Bergamo a samolot do Antananarivo
odlatywal z Malpensy.
W sumie sprawa, jak juz wiedzielismy, sprowadza
sie do przebycia okolo 100 kiloletrów w najwyzej 3 godziny (mielismy
piec miedzy lotami). Zdecydowalismy sie wynajac samochód i byl to
bardzo dobry i chyba zreszta najtanszy sposób. Na Malpensie spedzilismy
chyba ze 3 godziny zjadajac nasze ostatnie europejskie posilki i
zagryzajac doskonalymi, jak na Wlochy przystalo, lodami.
|
|
do początku strony
|
|
Mediolan - Antananarivo
Lot do Antananarivo trwal 10 godzin. Na nasze szczescie samolot byl w
polowie pusty, wiec mielismy po dwa miejsca dla siebie i noc
przespalismy w miare wygodnie. Wyladowalismy, szybko przeszlismy przez odprawe...
i zaczeła sie przygoda. Wymiana waluty okazala sie w prosta -
na lotniku byl kantor a róznice w kursach miedzy kanotrami a róznymi
bankami sa znikome. Czego nie wiedzielismy, to ze w obiegu sa dwie
waluty: frank malagaski i ariary (w stosunku 5:1) i kurs wymiany na poczatku
nieco nas zszokowal.
Oczywiscie zaraz po wyjsciu z lotniska zostalismy
opadnieci przez mase pomagierów, którzy za drobna oplata poniosa torby,
znajda taksówke itp. Znalazl sie tez od razu oficjalny taksówkarz z
oficajlnym cennikiem, który obiecal zabrac nas na odpowiedni "dworzec"
"autobusowy". Cudzyslowy sa specjalnie oddzielne, gdyz ani nie byl to
dworzec ani nie szukalismy autobusu. |
|
do początku strony
|
|
Antananarivo - Toliara
Na dworzec dotarliśmy o 7-ej rano i dowiedzieliśmy się,że najbliższy autobus doToliary powinien odjechać koło 14:00, a może nawet koło 12-ej.
Nasze bagaże wylądowały na stosie worków, tak, że nieco obawiając się spuścić je z oka, żasiedliśmy na czymś, co z założenia miał być ławką,
a było po prostu kawałkiem deski przymocowanym do dwóch pieńków
i spedziliśmy następne 8 godzin grając w karty
Tutejszy "autobus" nazywa sie "taxi-brusse", co oznacza "buszowa
taksówka". Nasza okazala sie dwusnastomiejscowym vanem.
Sama podróz
dała się przezyć, choć raczej niechetnie bysmy ją powtórzyli. Dopóki
bylo jasno moglismy podziwiac malagaski krajobraz: pola ryżowe pod
Taną, wyżynne krajobrazy Antsirabe i, już rano, park Isaole z jego
niesamowitymi formacjami skalnymi i pierwszymi baobabami. W nocy,
oprócz krótkich postojów sanitarnych i jednego dluzszego na posilek
staralismy sie jak najwiecej przespac. Nie bylo to najprostsze,
bo siedzenia byly niskie, miejsca na nogi akurat tyle, żeby dobrze
wbic kolana w plecy osobie siedzacej w rzedzie przed nami. Zmeczenie
okazalo sie jednak na tyle duze, ze przespalismy po pare godzin.
Samochód jechal nadspodziewanie szybko, pomimo kompletu pasazerów
i chyba ze trzech ton bambetli na dachu.
Pewnym problemem byl sasiad Lukasza, który przez pól nocy obsuwal
sie na niego. Po dojechaniu na miejsce okazał się miejscowym policjantem
trzymającym za pasem całkiem poteżnych rozmiarów giwerę. Ale koniec
konców po szesnastu godzinach (to szybko!) dotralismy do Toliary.
W Toliarze wsiedlismy w taksówke i po kolku minutach znalezlismy
sie w "Chez Lala" -- hotelu, gdzie mielismy spotkac sie z pozostalymi
wolontariuszami i personelem wyprawy.
W "Chez Lala", który okazał się miejscem bardzo prostym, choć miłym
i niedrogim, nie udalo nam sie od razu wykąpać, co bylo naszym wielkim
marzeniem po trzech dniach bez porządnej toalety, ale za to po poludniu
zjedlismy bardzo smaczny obiad. Lukasz zjadl stek z zebu (tutejszej
mocno rogatej krowy) a Aga carpaccio z owego zwierza. Wyjazd zaplanowany
byl na nastepny dzien rano, wiec bardzo szybko znalezlismy siew
lózkach i zasnęliśmy snem kamiennym - w końcu mieliśmy za sobą dwie
nie najwygodniej przespane noce. Rano obudzilo nas podejrzanie duzo
swiatla wpadajace przez szczeliny w oknach i okazalo sie, ze przespalismy
budzik. Na szczescie nie za duzo, wiec zdazylismy zjeść ( o czym
jeszcze wrtedy nie wiedzieliśmy)ostatnie porządne sniadanie.
|
|
do początku strony
|
|
Toliara - Andavadoaka
W ostatni odcinek podrózy wyruszylismy wielkim landroverem, który
wygladal jakby bardzo wiele juz przeszedl, co na pewno było prawdą, ale
jakby niewiele mial już do zaoferowania. W dodatku zostaliśmy wtłoczeni do niego jak przysłowiowe sardynki do puszki - w pierwszym rzędzie wygodnie, kierowca, jego narzeczona i właściciel samochodu,
w drugim cztery największe osoby, a z tyłu na drewnianych ławkach cała reszta - 5 osób.
Po paru pierwszych kilometrach nagle poczulismy zapach paliwa. Okazalo sie, ze to właściciel landrovera, przygotowując się do pdróży
zabrał ze sobą zapas paliwa w plastikowych karnistrach zatkanych nie krokiem a plastikowymi workami ubwiniętymi sznurkiem.
Sznurek po półgodzinie na wybojach puścił i kanister na
dachu zaczal ciec. Jedyna torba, która zostala zalana ropa okazala sie
nalezec do wlasciciela czy tez kierowcy, wiec na razie obylo sie bez strat
po naszej stronie.
Za kolejnych kilka kilometrów
przejezdzajac obok wioski po naprawdę przyzwoitym kawałku drogi, poczulismy, że kierowca jakos dziwnie agresywnie
skręca, samochód sie przechyla a potem uslyszelismy jakis dziwny zgrzyt i
zaklinowalismy sie dachami z jadacym z przeciwka
aurobusem!
Autobus jechal jakos srodkiem czy tez lewa strona i nasz kierowca
postanowil wyminac go o prawej, wjechal prawymi kolami na podnóze wydmy
i nasz land rover pochyląc sie w lewo oparl sie dachem o bok autobusu.
Natychmiast zrobilo sie zbiegowisko i awantura. Gdzies po pól
godzinie, podkopaniu kól i rozdzieleniu pojazdów ruszyliśmy dalej.
Jechalismy wzdluz wybrzeza, mijajac plaże rodem z pocztówek, seledynowe
zatoki i ciagle zmieniajacy sie krajobraz. Choć droga praktycznie nie istniala i raz nawet utkneliśmy w piaskach, to widoki były po prostu nieprawdopodobne.
Już pod koniec dnia zobaczyliśmy pierwsze baobaby, tak paskudne, jak głoszą legendy i równie zapierające dech. Każdy kolejny baobab okazywał się jeszce wiekszy i grubszy,
jeszce bardziej przypominający tego z "Małego ksiecia".
Kiedy jednak sie ściemnilo, okazało się, że zgubilismy droge. Poszukiwanie właściwej drogi do tej pory odbywało się na zasadzie intensywnych dyskusji
pomiedzy naszym kierowcą i Richardem, managerem wyprawy. Kiedy się w końcu ściemniło, obaj przestali widzieć jakiekolwiek punkty rozpoznawcze
i przy którymś zakrecie wybrali złą drogę - drogę do sąsiedniego miasteczka Morombe.
Na szczeście dla nas, droga do Morombe posiadała bardzo głeboką i przez to charakterystyczną dziurę. Jak tylko w nią wpadliśmy,
Richard od razu zauważył, że coś jest nie w porządku i kazał kierowcy zawrócić,
co bylło zadaniem nie lada. Po kolejnej półgodzinie dotarliśmy do jakiejś wioski i poprosilismy jej mieszkańców o wskazówki i przewodnika.
Wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy rzucone w naszym kierunku słowo - "bizar", czyli "dziwny". Tak właśnie mieszkańcy południa wyspy określają białych ludzi.
Rezultat negocjacji był taki, że dwóch lokalnych podrostków, nie chcąc siedzieć w jednym samochodzi z bizar,
postanowili pokazać nam drogę biegnąc przed landroverem. Kiedy wreszcie się zmęczyli, siedli na masce..
W koncu gdzies okolo ósmej, po 12-u godzinach jazdy, dotarlismy
do obozu. Szybki obiad, czesciowe rozpakowanie i po rozpieciu
moskitier padlismy jak przyslowiowe norki. Podróz wreszcie zakończona!
|
|
do początku strony
|
|
przygotowania : podróż
: tydzien 1 : tydzien
2 : tydzien 3 : tydzien
4 : tydzien 5
galeria : strona domowa Agi i Lukasza
|
|
Linie Air Madagascar, w skrócie Mad Air, czyli szalone linie
|
Dworzec autobusowy w Antananarivo
|
przygotowania do podróży na dworcu w Tanie
|
przygotowania do podróży na dworcu w Tanie
|
targowisko w drodze do Toliary
|
wypadek w drodze do Andavadoaka
|
utknęliśmy w piaskach
|
technologie dotrą wszędzie - iPOD pomaga nam przertwać
|
|
|