przygotowania

podroz

pierwszy tydzien

drugi tydzien

trzeci tydzien

czwarty tydzien

piaty tydzien

galeria

 

Docieramy na miejsce

Eindhoven - Mediolan

Zaczelo sie od razu z emocjami: stojac w kolejce do odprawy na lotnisku w Eindhoven (lecielismy Ryan Air-em do Mediolanu) okazalo sie, ze przy zabieraniu rzeczy do samochodu zostawilismy na stole bilety lotnicze! Na szczescie, Jurek, który akurat "bawil z wizyta" i zawózl nas na lotnisko zdazyl bez wiekszego probelmu dostarczyc nam papiery.

Przelot do Mediolanu przebiegl bez jakichs szczególnych wrazen. Jako, że oboje ostatnio latalismy do Stanów, dwugodzinny lot minal "jak z bicza trzasł". W Mediolanie ladowalismy na lotnisku w Bergamo a samolot do Antananarivo odlatywal z Malpensy. W sumie sprawa, jak juz wiedzielismy, sprowadza sie do przebycia okolo 100 kiloletrów w najwyzej 3 godziny (mielismy piec miedzy lotami). Zdecydowalismy sie wynajac samochód i byl to bardzo dobry i chyba zreszta najtanszy sposób. Na Malpensie spedzilismy chyba ze 3 godziny zjadajac nasze ostatnie europejskie posilki i zagryzajac doskonalymi, jak na Wlochy przystalo, lodami.

 

do początku strony

 

Mediolan - Antananarivo

Lot do Antananarivo trwal 10 godzin. Na nasze szczescie samolot byl w polowie pusty, wiec mielismy po dwa miejsca dla siebie i noc przespalismy w miare wygodnie. Wyladowalismy, szybko przeszlismy przez odprawe... i zaczeła sie przygoda. Wymiana waluty okazala sie w prosta - na lotniku byl kantor a róznice w kursach miedzy kanotrami a róznymi bankami sa znikome. Czego nie wiedzielismy, to ze w obiegu sa dwie waluty: frank malagaski i ariary (w stosunku 5:1) i kurs wymiany na poczatku nieco nas zszokowal.

Oczywiscie zaraz po wyjsciu z lotniska zostalismy opadnieci przez mase pomagierów, którzy za drobna oplata poniosa torby, znajda taksówke itp. Znalazl sie tez od razu oficjalny taksówkarz z oficajlnym cennikiem, który obiecal zabrac nas na odpowiedni "dworzec" "autobusowy". Cudzyslowy sa specjalnie oddzielne, gdyz ani nie byl to dworzec ani nie szukalismy autobusu.

 

do początku strony

 

Antananarivo - Toliara

Na dworzec dotarliśmy o 7-ej rano i dowiedzieliśmy się,że najbliższy autobus doToliary powinien odjechać koło 14:00, a może nawet koło 12-ej. Nasze bagaże wylądowały na stosie worków, tak, że nieco obawiając się spuścić je z oka, żasiedliśmy na czymś, co z założenia miał być ławką, a było po prostu kawałkiem deski przymocowanym do dwóch pieńków i spedziliśmy następne 8 godzin grając w karty

Tutejszy "autobus" nazywa sie "taxi-brusse", co oznacza "buszowa taksówka". Nasza okazala sie dwusnastomiejscowym vanem. Sama podróz dała się przezyć, choć raczej niechetnie bysmy ją powtórzyli. Dopóki bylo jasno moglismy podziwiac malagaski krajobraz: pola ryżowe pod Taną, wyżynne krajobrazy Antsirabe i, już rano, park Isaole z jego niesamowitymi formacjami skalnymi i pierwszymi baobabami. W nocy, oprócz krótkich postojów sanitarnych i jednego dluzszego na posilek staralismy sie jak najwiecej przespac. Nie bylo to najprostsze, bo siedzenia byly niskie, miejsca na nogi akurat tyle, żeby dobrze wbic kolana w plecy osobie siedzacej w rzedzie przed nami. Zmeczenie okazalo sie jednak na tyle duze, ze przespalismy po pare godzin. Samochód jechal nadspodziewanie szybko, pomimo kompletu pasazerów i chyba ze trzech ton bambetli na dachu.

Pewnym problemem byl sasiad Lukasza, który przez pól nocy obsuwal sie na niego. Po dojechaniu na miejsce okazał się miejscowym policjantem trzymającym za pasem całkiem poteżnych rozmiarów giwerę. Ale koniec konców po szesnastu godzinach (to szybko!) dotralismy do Toliary. W Toliarze wsiedlismy w taksówke i po kolku minutach znalezlismy sie w "Chez Lala" -- hotelu, gdzie mielismy spotkac sie z pozostalymi wolontariuszami i personelem wyprawy.

W "Chez Lala", który okazał się miejscem bardzo prostym, choć miłym i niedrogim, nie udalo nam sie od razu wykąpać, co bylo naszym wielkim marzeniem po trzech dniach bez porządnej toalety, ale za to po poludniu zjedlismy bardzo smaczny obiad. Lukasz zjadl stek z zebu (tutejszej mocno rogatej krowy) a Aga carpaccio z owego zwierza. Wyjazd zaplanowany byl na nastepny dzien rano, wiec bardzo szybko znalezlismy siew lózkach i zasnęliśmy snem kamiennym - w końcu mieliśmy za sobą dwie nie najwygodniej przespane noce. Rano obudzilo nas podejrzanie duzo swiatla wpadajace przez szczeliny w oknach i okazalo sie, ze przespalismy budzik. Na szczescie nie za duzo, wiec zdazylismy zjeść ( o czym jeszcze wrtedy nie wiedzieliśmy)ostatnie porządne sniadanie.

 

do początku strony


Toliara - Andavadoaka

W ostatni odcinek podrózy wyruszylismy wielkim landroverem, który wygladal jakby bardzo wiele juz przeszedl, co na pewno było prawdą, ale jakby niewiele mial już do zaoferowania. W dodatku zostaliśmy wtłoczeni do niego jak przysłowiowe sardynki do puszki - w pierwszym rzędzie wygodnie, kierowca, jego narzeczona i właściciel samochodu, w drugim cztery największe osoby, a z tyłu na drewnianych ławkach cała reszta - 5 osób.

Po paru pierwszych kilometrach nagle poczulismy zapach paliwa. Okazalo sie, ze to właściciel landrovera, przygotowując się do pdróży zabrał ze sobą zapas paliwa w plastikowych karnistrach zatkanych nie krokiem a plastikowymi workami ubwiniętymi sznurkiem. Sznurek po półgodzinie na wybojach puścił i kanister na dachu zaczal ciec. Jedyna torba, która zostala zalana ropa okazala sie nalezec do wlasciciela czy tez kierowcy, wiec na razie obylo sie bez strat po naszej stronie.

Za kolejnych kilka kilometrów przejezdzajac obok wioski po naprawdę przyzwoitym kawałku drogi, poczulismy, że kierowca jakos dziwnie agresywnie skręca, samochód sie przechyla a potem uslyszelismy jakis dziwny zgrzyt i zaklinowalismy sie dachami z jadacym z przeciwka aurobusem!

Autobus jechal jakos srodkiem czy tez lewa strona i nasz kierowca postanowil wyminac go o prawej, wjechal prawymi kolami na podnóze wydmy i nasz land rover pochyląc sie w lewo oparl sie dachem o bok autobusu. Natychmiast zrobilo sie zbiegowisko i awantura. Gdzies po pól godzinie, podkopaniu kól i rozdzieleniu pojazdów ruszyliśmy dalej.

Jechalismy wzdluz wybrzeza, mijajac plaże rodem z pocztówek, seledynowe zatoki i ciagle zmieniajacy sie krajobraz. Choć droga praktycznie nie istniala i raz nawet utkneliśmy w piaskach, to widoki były po prostu nieprawdopodobne. Już pod koniec dnia zobaczyliśmy pierwsze baobaby, tak paskudne, jak głoszą legendy i równie zapierające dech. Każdy kolejny baobab okazywał się jeszce wiekszy i grubszy, jeszce bardziej przypominający tego z "Małego ksiecia".

Kiedy jednak sie ściemnilo, okazało się, że zgubilismy droge. Poszukiwanie właściwej drogi do tej pory odbywało się na zasadzie intensywnych dyskusji pomiedzy naszym kierowcą i Richardem, managerem wyprawy. Kiedy się w końcu ściemniło, obaj przestali widzieć jakiekolwiek punkty rozpoznawcze i przy którymś zakrecie wybrali złą drogę - drogę do sąsiedniego miasteczka Morombe.

Na szczeście dla nas, droga do Morombe posiadała bardzo głeboką i przez to charakterystyczną dziurę. Jak tylko w nią wpadliśmy, Richard od razu zauważył, że coś jest nie w porządku i kazał kierowcy zawrócić, co bylło zadaniem nie lada. Po kolejnej półgodzinie dotarliśmy do jakiejś wioski i poprosilismy jej mieszkańców o wskazówki i przewodnika. Wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy rzucone w naszym kierunku słowo - "bizar", czyli "dziwny". Tak właśnie mieszkańcy południa wyspy określają białych ludzi. Rezultat negocjacji był taki, że dwóch lokalnych podrostków, nie chcąc siedzieć w jednym samochodzi z bizar, postanowili pokazać nam drogę biegnąc przed landroverem. Kiedy wreszcie się zmęczyli, siedli na masce.. W koncu gdzies okolo ósmej, po 12-u godzinach jazdy, dotarlismy do obozu. Szybki obiad, czesciowe rozpakowanie i po rozpieciu moskitier padlismy jak przyslowiowe norki. Podróz wreszcie zakończona!

 

do początku strony

 

przygotowania : podróż : tydzien 1 : tydzien 2 : tydzien 3 : tydzien 4 : tydzien 5

galeria : strona domowa Agi i Lukasza









Linie Air Madagascar, w skrócie Mad Air, czyli szalone linie
Dworzec autobusowy w Antananarivo
przygotowania do podróży na dworcu w Tanie
przygotowania do podróży na dworcu w Tanie
targowisko w drodze do Toliary
wypadek w drodze do Andavadoaka
utknęliśmy w piaskach
technologie dotrą wszędzie - iPOD pomaga nam przertwać